piątek, 22 listopada 2013

Peru, tuż po przylocie...


Drodzy Przyjaciele mojej pracy misyjnej w Peru!

Serdecznie Was pozdrawiam już z ziemi Inków! Gdy zakładałam tę stronę moim pragnieniem było by wiadomości z "pola mojej bitwy" mogły docierać do Was na bieżąco, byście mogli je poznać i wspierać modlitwą to wszystko co Pan kreśli na tej drodze  każdego dnia... Blog powstał podczas pobytu na moich wakacjach w kraju, które dość intensywnie spędzałam z Najbliższymi. Czekałam zatem powrotu, bo bardziej autentyczne są relacje i obrazy które tworzy codzienność tu w Peru - bez geograficznych przeskoków jedynie w wyobraźni i na fali "przypomnień". Czekałam na powrót by zaczął pisać - a tymczasem - Wy nadal musicie  czekać - ponieważ w drodze powrotnej przytrafiła mi się przygoda, która sparaliżowała póki co moje życie tu.

Otóż już w Limie, w drodze z lotniska do Domu Misjonarzy w którym mieszkam zostałam napadnięta i okradziona - w czasie gdy jechaliśmy taksówką (nota bene "zaufaną" taksówką, wysłaną z parafii), nieoczekiwanie włamał się do środka mężczyzna i w mgnieniu oka wyrwał mi plecak - niestety z cenną zawartością osobista i dla mojej pracy misyjnej, bo jak wiadomo - na takie dłuższe podróże to co najważniejsze mieści się właśnie w bagażu podręcznym (trochę tak by móc to na bieżąco "mieć na oku").... W momencie kradzieży nie było nawet mowy o jakimś ruchu, bo to była grupa dobrze zorganizowana i jak tu coraz częściej słyszę - "winnam się cieszyć, że jestem cała i zdrowa".... Trudno wyczuć, czy nas śledzili od lotniska i tylko "uderzyli" w tej dzielnicy i w miejscu dla nich dogodnym.... Faktem jest ze złodziej był specjalistą, jakich zresztą w Peru nie brakuje- niska edukacja lub jej brak w połączeniu z biedą doprowadzają ludzi do bardzo skrajnych czynów. 

W Peru kradzieże są na porządku dziennym, jest ich tyle, że gdy poszłam zgłosić to wydarzenie na policji, spisano protokół, powiedziano mi, ze czasem ktoś coś przynosi z wyrzuconych i znalezionych gdzieś w parku na wysypisku śmieci lub na stacji benzynowej rzeczy... wiec raczej znaczyło to tyle, ze można nie mieć nadziei lub ze sprawa zamknie się na etapie wpisanego w komputer zgłoszenia kradzieży... Wiec próbowałam przez te dni zrobić wszystko co w mojej mocy, a raczej "nie-mocy", bo sprawa kradzieży jest w Peru zupełnie beznadziejna. Próbowałam dotrzeć do czegoś co mi skradziono, już niemal "stając na głowie" - i próbując nie tracić nadziei i uporać się z szokiem i jakaś trauma, którą w sobie od tamtego wieczora czuje, czując nieustanny lek. 

Nie chciałam wam o tym pisać, by Was nie niepokoić, jest jednak prawdą, że z jednej strony przecież po to ten blog powstał, by Wam przybliżyć blaski i cienie mojego życia tu. Z drugiej strony - właśnie w takim momencie konkretnej próby i zmagań bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje Waszej obecności i wsparcia modlitewnego. Po trzecie - wydarzenie to, choć smutne, ale pozwoliło mi "od środka" zobaczyć ogromny problem tego kraju i tutejszej ludności - każdy z moich rozmówców (a było ich w tych dniach wielu), opowiadał mi ile razy już i w jaki sposób został okradziony.... Ojej, pisać by książki!! 

Pewno do tematu jeszcze  wrócę - bo go poznaje i szeroko otwieram oczy ze zdumienia!!!!  A póki co proszę o cierpliwość i o intensywna modlitwę, by jednak coś z "moich" rzeczy się jakoś odnalazło i by mogły służyć mi w  pełnieniu  z oddaniem mojej posługi misyjnej.  Dziękuje Wam!
Z Panem Bogiem ! Pozdrawiam - Kasia

poniedziałek, 4 listopada 2013

Diecezja Lurín

Mieszkam i pracuję na południu Limy w diecezji Lurin – jednej z czterech i najmłodszej diecezji stolicy. Diecezję tą zamieszkuje ok. dwóch i pół miliona mieszkańców, którym posługuje zaledwie 40, no może w porywach 45 kapłanów – to nie za wielu, zwłaszcza że mamy prawie 40 parafii, które liczą od 10 do 100 tysięcy mieszkańców... Pracy jest ogromnie dużo, więc jako misjonarka staram sie dotrzeć z Dobrą Nowiną tam, gdzie jest największe ubóstwo i największe potzreby...

Jedna parafia to przeważnie jeden kościół i kilka kaplic. Są one z reguły bardzo proste ale ich konstrukcja zawsze jest dostosowana do występujących w tym obszarze ruchów tektonicznych.

Diecezja składa się z trzech dzielnic – Villa el Salvador, Santa Maria del Triumfo y San Juan de Miraflores, i są to dzielnice bardzo biedne – to takie niekończące sie morze małych budyneczków, a w każdym z nich mieszka nawet po kilkanaście osób. Domki te przylegaja jeden do drugiego, a ponieważ są z drewna, lub trzciny, wszystko slychać co dzieje się lub mówi w domu sąsiada.
 Jak więc wyobrazić sobie jakąś prywatność?