Drodzy Przyjaciele mojej pracy misyjnej w Peru!
Serdecznie Was pozdrawiam już z ziemi Inków! Gdy zakładałam tę stronę moim pragnieniem było by wiadomości z "pola mojej
bitwy" mogły docierać do Was na bieżąco, byście mogli je poznać i
wspierać modlitwą to wszystko co Pan kreśli na tej drodze każdego dnia... Blog powstał podczas pobytu
na moich wakacjach w kraju, które dość intensywnie spędzałam z Najbliższymi.
Czekałam zatem powrotu, bo bardziej autentyczne są relacje i obrazy które
tworzy codzienność tu w Peru - bez geograficznych przeskoków jedynie w
wyobraźni i na fali "przypomnień". Czekałam na powrót by zaczął
pisać - a tymczasem - Wy nadal musicie
czekać - ponieważ w drodze powrotnej przytrafiła mi się przygoda, która
sparaliżowała póki co moje życie tu.
Otóż już w Limie, w drodze z lotniska do
Domu Misjonarzy w którym mieszkam zostałam napadnięta i okradziona - w czasie
gdy jechaliśmy taksówką (nota bene "zaufaną" taksówką, wysłaną z parafii),
nieoczekiwanie włamał się do środka mężczyzna i w mgnieniu oka wyrwał mi plecak
- niestety z cenną zawartością osobista i dla mojej pracy misyjnej, bo jak
wiadomo - na takie dłuższe podróże to co najważniejsze mieści się właśnie w bagażu podręcznym (trochę tak by móc to na bieżąco "mieć na oku")....
W momencie kradzieży nie było nawet mowy o jakimś ruchu, bo to była grupa
dobrze zorganizowana i jak tu coraz częściej słyszę - "winnam się cieszyć, że jestem cała i zdrowa".... Trudno wyczuć, czy nas śledzili od lotniska i
tylko "uderzyli" w tej dzielnicy i w miejscu dla nich dogodnym....
Faktem jest ze złodziej był specjalistą, jakich zresztą w Peru nie brakuje-
niska edukacja lub jej brak w połączeniu z biedą doprowadzają ludzi do bardzo
skrajnych czynów.
W Peru kradzieże są na porządku dziennym, jest ich tyle, że
gdy poszłam zgłosić to wydarzenie na policji, spisano protokół, powiedziano mi,
ze czasem ktoś coś przynosi z wyrzuconych i znalezionych gdzieś w parku na
wysypisku śmieci lub na stacji benzynowej rzeczy... wiec raczej znaczyło to
tyle, ze można nie mieć nadziei lub ze sprawa zamknie się na etapie wpisanego w
komputer zgłoszenia kradzieży... Wiec próbowałam przez te dni zrobić wszystko
co w mojej mocy, a raczej "nie-mocy", bo sprawa kradzieży jest w Peru
zupełnie beznadziejna. Próbowałam dotrzeć do czegoś co mi skradziono, już
niemal "stając na głowie" - i próbując nie tracić nadziei i uporać się z szokiem i jakaś trauma, którą w sobie od tamtego wieczora czuje, czując
nieustanny lek.
Nie chciałam wam o tym pisać, by Was nie niepokoić, jest
jednak prawdą, że z jednej strony przecież po to ten blog powstał, by Wam przybliżyć blaski i cienie mojego życia tu. Z drugiej strony - właśnie w takim
momencie konkretnej próby i zmagań bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje Waszej obecności i wsparcia modlitewnego. Po trzecie - wydarzenie to, choć smutne, ale
pozwoliło mi "od środka" zobaczyć ogromny problem tego kraju i
tutejszej ludności - każdy z moich rozmówców (a było ich w tych dniach wielu),
opowiadał mi ile razy już i w jaki sposób został okradziony.... Ojej, pisać by
książki!!
Pewno do tematu jeszcze wrócę
- bo go poznaje i szeroko otwieram oczy ze zdumienia!!!! A póki co proszę o cierpliwość i o intensywna
modlitwę, by jednak coś z "moich" rzeczy się jakoś odnalazło i by
mogły służyć mi w pełnieniu z oddaniem mojej posługi misyjnej. Dziękuje Wam!
Z Panem Bogiem ! Pozdrawiam - Kasia